Popularne posty

wtorek, 3 kwietnia 2012

O dwóch takich co ukradli księżyc

Któż z nas nie marzył czasem o byciu częścią jednego z najlepszych zespołów na świecie. O kolegach  z najwyższej futbolowej półki, którzy wraz z Tobą przesiąknięci są złotą myślą taktyczną swojego trenera. Myśląc o podobnych zespołach na ustach cisną się dwa hiszpańskie kolosy – Real Madryt i FC Barcelona. 

Te dwie, mówiące same za siebie marki zdominowały futbol nie tylko na rodzimym podwórku ale również na arenie europejskiej. Swoimi spotkaniami do dziś zrzeszają miliony fantów piłki kopanej na całym świecie. Drugie tyle znajduje się przed odbiornikami telewizyjnymi, gryząc paznokcie i plamiąc piwem ich umiłowane trykoty. Jak głęboko usadowione są te dwa kluby w sercach kibiców? Czy jest to dobrze kreowany wizerunek przechwycony przez media? A może swoisty fenomen?

Sezon hiszpańskiej La Ligi nieuchronnie się kończy. Ba! Dla niektórych skończył się on już jakiś czas temu. Wraz z nim ma rozpocząć się lament kibiców z Katalonii, dla których sześciopunktowa różnica w ligowej tabeli ma okazać się zaporą nie do przejścia. Dokładnie tyle oczek ma zadecydować o  detronizacji Blaugrany, która faktem tym nie wydaje się na chwile obecną wzruszona. Według wielu ekspertów, Guardiola zdecydował się odpuścić mistrzostwo kraju, by wyrywać ostatnie źdźbła trawy w Lidze Mistrzów. To dość dziwne posunięcie, gdyż ten sam zespół jeszcze niedawno stać było na tryumfowanie na obu frontach. Trudno powiedzieć czy zespół ten znalazł się w fazie rozkładu, przemęczenia czy czegokolwiek innego, powodującego jego niepełną efektywność. Wydawałoby się, że klub ten posiada już niemal wszystko – najwyższe dochody, kibiców, trofea, dokonały obiekt, przyszłościową drużynę a nawet – kapitalne jej zaplecze, które ma zdominować nadchodzący futbol.

Po drugiej stronie barykady stoi zespół z serca słonecznej Hiszpanii – Real Madryt. Jego dotychczasowych sukcesów mimo niekończącej się aktywności na rynku transferowym nie bagatelizuje niemal nikt. Od zawsze, na zawsze klub, który w rywalach budził strach, a w kibicach uwielbienie. Przez jego szeregi przewijają się największe nazwiska, które albo wspominaliśmy, albo wspominać będziemy. Na Santiago Bernabeu nie można zobaczyć kibiców ziewających czy zanudzonych przebiegiem spotkania, gdyż domeną tego zespołu od lat była ultra ofensywa. Tam, kibic jest bardziej klientem, oczekującym na dobry spektakl aniżeli wyrafinowanym fanem. Fakt skrzyżowania ze sobą mieczy obu tych drużyn w „Gran Derbi” wiąże się z ogromną dawką emocji, o które ciężko w jakiejkolwiek innej, szeroko rozumianej rozrywce.

Warto byłoby się jednak zastanowić nad fenomenem obu tych zespołów. Statystyki mówią same za siebie – ponad 50% dochodów hiszpańskiej ligi zgarnia właśnie  ten duet. Nie da się również ukryć, że prócz niewielu wyjątków, wciąż nie mają oni godnego przeciwnika w wyścigu o mistrzostwo swojego kraju. Niespodzianek zazwyczaj nie ma – o mistrzostwo walczy Real z Barceloną albo Barcelona z Realem. Czasem, któryś z pozostałych zespołów wzbije się na wyżyny, by zostawić oddech na plechach tej dwójki, lecz po sezonie szybko traci on trzon swojej drużyny wobec szerzącego się w strukturach wewnętrznych  - kryzysu finansowego. 

Wyobraźmy sobie sytuację w której zespoły te trafiają do realiów wymagającej ligi angielskiej. Tam, o najwyższe glory walczą nie dwa, trzy a nawet cztery zespoły. Poziom Barclays Premier League z roku na rok staje się coraz to bardziej wyrównany i nie ma już w nim miejsca na zespoły słabe. Nie można przewidzieć końca spotkania ani tego, kto będzie celebrował upragniony tytuł. Szeleszczą kości, leją się hektolitry potu a każdy komplet punktów jest na wagę złota. Scenariuszu takiego zjawiska nie byłby w stanie wymyślić najwybitniejszy reżyser. Nie jest chyba tajemnicą poliszynela, że hiszpańskim gigantom trudno byłoby walczyć co roku najwyższe cele. W swojej rodzimej lidze, osiadły na pewnym poziomie, który w zupełności wystarczają na osłodzenie podniebienia tym najbardziej „wymagającym”.  I choć w Primiera Division nie ma gromu niespodzianek, na popularność nie narzeka – i słusznie. 

Zostańmy jednak w dzisiejszych realiach, stąpnijmy  twardo na ziemię i wyzbywajmy się niepotrzebnych porównań tych dwóch najciekawszych lig świata, by przenieść się na grunt europejski. Tutaj zdecydowanym weteranem okazuję się być Barcelona, która w ostatnich latach sięgała po te najwyższe trofeum w dosyć regularnym odstępie. Mimo srogich zarzutów o jej faworyzację i aktorstwo nie dało jej się zarzucić brak stylu. Każdego roku wnosiła ona do rozgrywek coś innego, coś niespotykanego. Co prawda często było to również szczęście, lecz i ono potrzebne jest każdemu. Szczęście to, mniej lub bardziej przyczyniało się do końcowych sukcesów stanowiących o jej dzisiejszej popularności.  Już teraz jednak widać, że wobec zrównywania się poziomu w piłce, Barcelonie nie jest już tak z górki, a każda kolejna potyczka przypomina widokiem piłkarskie szachy.

Łatwo nie jest również Realowi. Królewscy swoje fazy często kończyli już w 1/8 tych rozgrywek co doskonale świadczy o tym, że bycie drugim czy pierwszym zespołem w Hiszpanii to nie wszystko. W tej edycji ma być inaczej a dla ścisłości – już jest inaczej. Zawodnicy Realu przełamali już fazę w której bardzo często kończyła się ich przygoda.

Jaki jest fenomen tych drużyn? Z czego wynika ich dominacja? - z tym pytaniem pozostawiam Was już sam na sam.

2 komentarze:

  1. Co do Realu, inaczej było już przed rokiem, grali przecież w półfinale z Barceloną.

    Beznadziejny poziom ligi hiszpańskiej to niestety smutna prawda. Co gorsza, drużyny grające z Realem albo Barcą często odpuszczają mecze, co widać. Przykład świetnego w Lidze Europy Atletiku Bilbao, który grając z Barceloną na ligowym podwórku wychodzi na pół gwizdka i nie wystawia nawet najlepszego składu - i rewanż z Schalke nie jest tu żadnym usprawiedliwieniem, zwłaszcza przy tak komfortowej dla nich sytuacji.

    Fatalne warunki finansowe tej ligi to też prawda, tam połowa drużyn nie ma nawet sponsorów na koszulkach! Czasem jakaś firma wykupi sobie prawa na jedno, dwa spotkania - oczywiście przeciwko Realowi i Barcelona.

    Perspektywa hiszpańskiego finału jest bardzo ciekawa, ale do tego jeszcze daleko. Chelsea stać na zwycięstwo z Barceloną, a Bayern jest w świetnej formie i Realowi na pewno nie będzie łatwo.

    Swoją drogą byłbym ciekaw jak obie te drużyny poradziłyby sobie w lidze angielskiej. Śmiem twierdzić, że Real wypadłby lepiej jako drużyna grająca zdecydowanie bardziej fizyczny futbol.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego kibice Barcelony mają mieć jakiekolwiek powody do narzekania, nawet gdy skończą sezon na 2 miejscu? Ostatnie 4 lata były wspaniałe, ale przecież nie da się wygrywać wszystkiego zawsze. "Na Santiago Bernabeu nie można zobaczyć kibiców ziewających czy zanudzonych przebiegiem spotkania, gdyż domeną tego zespołu od lat była ultra ofensywa." Te zdanie bardziej pasuje do Barcelony, zdarzały się nawet w tym sezonie mecze gdy Real, czy sam Ronaldo został wygwizdany przez własnych kibiców!

    Jak jest w ostatnich 8 latach w lidze angielskiej? Mistrzem jest Chelsea, albo United. W tym akurat liga PL nie różni się od PD. Real i Barca nie poradziły by sobie w PL? Chyba kpisz. W Hiszpanii jak tracą punkty to praktycznie tylko ze słabeuszami, których chcą ograć najmniejszym nakładem sił i ich lekceważą. W Anglii niby wszystko takie wyrównane, więc nie było by na to miejsca. Wystarczy zobaczyć jak hiszpańskie i angielskie kluby radzą sobie w Champions League. 3/4 najlepszych zawodników na świecie gra w Realu i Barcelonie. Nawiązując jeszcze do Barcelony, to oskarżasz ją o aktorstwo. Która drużyna nie ma zawodnika, który czegoś takiego nie praktykuję? Oczywiście zasługuje to na naganę, chociażby Busquets, ale także zawodnicy z PL, np. Nani, Walcott, Suarez.

    Co miało Bilbao zrobić w meczu przeciwko Barcelonie, skoro od meczu w LE nawet nie minęły 2 dni, kiedy mieli odpocząć?

    Fenomen tych drużyn wynika z tego, że grają tam najlepsi zawodnicy na świecie. Zobaczcie ile mistrzów świata, europy, jest w obu drużynach.

    OdpowiedzUsuń