Popularne posty

niedziela, 25 marca 2012

Gdzie tkwi problem polskiej piłki?

Zdolny, kreatywny młodzian brylujący na boiskach ekstraklasy. Nie przelicza gotówki, nie zawiesza nosa na kwintę, nie kieruje też innymi w szatni - po prostu gra. W krótkim czasie otrzymuje ofertę. Spełniają się jego marzenia gry w jednym z zachodnioeuropejskich klubów. W nowym środowisku traci błysk, powietrze staje się rzadsze, treningi okazują się zbyt wymagające, kibice uporczywi a mecze rozgrywane są zbyt szybko. Sen ten prędko zamienia się w koszmar który sukcesywnie skazuję Cię na ławkę rezerwowych. Szybko okazuje że nowe miejsce nie jest swoistym sacrum. Wredny szkoleniowiec mimo tlącej się w Tobie nadziei kieruję Cię na trybuny gdzie tracisz wiary w siebie i własne możliwości - chcesz wrócić tam, gdzie znów będą Cię szanowali. Tak najczęściej wyglądają losy polskich kopaczy, do których na przestrzeni lat, a nawet wieków zdążyliśmy przywyknąć - dlaczego tak się dzieje?

POLSKA MENTALNOŚĆ

Byliśmy i jesteśmy świadkami tego, że gdy tylko ktoś z polskiej ligi wzniesie się ponadprzeciętność szuka drogi ucieczki. Mimo że większości z nas fakt ten w ogóle nie dziwi, to warto jednak byłoby zastanowić się nad fundamentami takich działań. Po tylu latach wzlotów i upadków - rozczarowań mniejszych czy większych, my Polacy uświadomiliśmy sobie że piłka kopana nie jest naszym sportem narodowym. Przecież jesteśmy sto lat za murzynami, nasze mięśnie reagują na wysiłek z opóźnieniem a włodarze klubowi z chęcią podwinęliby rękawy do pieniędzy z 'cudzych źródeł'.

Wszystko to zakotwiczone jest już w naszych głowach od dawna i wydawałoby się, że takie rozumowanie jeszcze przez długi okres czasu się nie zmieni. Za to, że polska piłka potrzebuje uzdrowienia odpowiada dzisiaj niemal każdy. Swoisty łańcuch pokarmowy rozpoczyna się od szarych obywatelów naszego pięknego kraju, a kończy tam - na samej górze odpowiadającej za władzę, która mniej chora od polskiej piłki też nie jest.

Wielu piłkarzy rozpoczynających swoją profesjonalną karierę sportową żyje przeświadczeniem, że i tak skończą gdzie skończą, więc nie warto starać się bardziej - nie wspominając już o abstrakcyjnych przypadkach w których po treningu piłkarz zostaje i sam się udoskonala. Ileż to już razy na naszych rodzimych boiskach przyglądaliśmy się pięknie rozwijającej się karierze, by po kilku miesiącach zadowolenia stwierdzić że gracz ten sumiennie pracował wyłącznie na miano "zmarnowanego potencjału"?

SUMIENIE POLSKIEJ EKSTRAKLASY

W naszym kraju nie spodziewamy się stadionów pokroju Allianz Areny czy Santiago Bernabeu. Liczy się w nim natomiast na piłkarzy, którzy zamarzą plamy i udowodnią, że w tak dobrze zagospodarowany kraj potrafi wykreować kilka talentów czystej wody, którzy wpiszą się złotymi zgłoskami na kartach futbolu. Szkoda, że takowych można byłoby zliczyć na palcach jednej ręki. Ciężko określić czy jest to kwestia mentalności, warunków czy poziomu szkolenia piłkarzy o którym można by było napisać osobny elaborat.

Doskonałym tego przykładem jest Robert Lewandowski, który z pewnością jest jednym z najbardziej kojarzonych polskich piłkarzy ostatnich lat. On sam w pewnym wywiadzie przyznał że "Wsiadł na karuzelę, która się kręci odkąd zaczął grać w piłkę. Tempo tej karuzeli może być szybsze, ale w polskiej lidze da się ją rozkręcić tylko do pewnego poziomu. Rozpędu dostaje się dopiero na Zachodzie". To przykre, że żeby kontynuować swoją karierę na wyższym poziomie, trzeba z kraju nadwiślańskiego uciekać. No cóż, w piłce jak i w życiu - jednym się udaje, a drudzy ciężko mają już od swoich narodzin.

Nawet w dobie komputerów zauważyć można, że polska piłka jest notorycznie upokarzana. W niemal każdej produkcji PES czy FIFA zaobserwować można, że polskich klubów albo tam nie ma, albo istnieją w przestarzałych składach. Zupełnie normalnym zjawiskiem jest przedstawienie wizualne piłkarza, które wyglądem nawet w 1/10 nie przypomina samego siebie. Wszystko to daje nieodparte wrażenie, że zatrzymaliśmy się na pewnym poziomie i nie potrafimy sukcesywnie wznosić się ku najlepszym. Już teraz, wielu polskim kibicom żal wydać kilkunastu złotych na mecz, kiedy w Internecie czy telewizji obejrzeć mogą spotkanie, które w stu procentach ich za elektryzuje.

poniedziałek, 19 marca 2012

Ważne żeby strzelać!


Ktoś kiedyś powiedział, że w piłce piękna jest nieprzewidywalność. Z powodzeniem możemy odnaleźć jej wyjątkowość nie tylko na boisku, ale i poza jego liniami. Niektórzy trudną się pozasportowymi aferami, drudzy zaś dysponują godną pozazdroszczenia kreatywnością o której często sami nie wiedzą. Któż teraz strzelałby bramki głową, nogą, piętką czy w ogóle przebywając na boisku. Czasy i ludzie się zmieniają, więc zmienia się również futbol. Etapy modernizacji bywają najróżniejsze – jedne bolą bardziej, drugie mniej jeszcze inne wprawiają w zakłopotanie lub rodzą szczęście.  Ważne... żeby strzelać!


TRENER POTRAFI

Jak się okazuje, szansę na zdobycie bramki ma nie tylko 22 zawodników przebywających na boisku ale i szereg ludzi powiązanych pośrednio lub bezpośrednio z futbolem. Zajmijmy się jednak przypadkiem trenera. Zawód ten niesłychanie trudny: odpowiedzialność za grę i styl drużyny, bezpośrednia komunikacją pomiędzy piłkarzami a zarządem. Aż pot ciśnie się z czoła.  Jak jednak widać branża ta jest nie tylko dla wyrafinowanych taktyków kreślących miliony kresek, ale dla ludzi niespełnionych – jak ten poniżej – dla którego gol w bezpośrednim spotkaniu zaważył o swojej popularności i niekończącej się chwale.



DWUNASTY ZAWODNIK

Swoją chwilę w świetle fleszy mają również
sympatycy swoich zespołów. Niektóry swoją odmienność prezentują wybieganiem na boisko w dziwacznym stroju lub przyodziani tak, jak zrodziła ich matka natura. Niektórzy jednak są tak zakochani w swoich klubach, że sami chcą decydować o losach poszczególnych meczów. Podczas swojej celebracji mogą przez chwilę okryć siebie i swój klub chlubą, której nie zapomną do grobowej deski. W filmiku poniżej możemy zobaczyć popis duetu napastników przyodzianych w ortalionowe stroje bez numerka. Ale gracja popularnej wśród piłkarzy „jaskółki” i zakończenie samej akcji z pewnością mogło się podobać. Losy ich dalszej kariery są nieznane, lecz według ich agentów, otrzymali oni propozycję od wielu europejskich klubów, by nie pojawiać się na ich boiskach.

KTO OBDAROWANEMU ZABRONI?

Jak już wspomniałem nieco wyżej bramki strzela się dziś niemal wszystkim. Któż jednak spodziewałby się ulokowania piłki w bramce za pomocą własnego przyrodzenia? Ciężko stwierdzić co decyduje o sile strzału czy jego rotacji, jednak okazuje się, że metoda ta sprawdza się w 99 procentach. Fazy takiego strzału możemy wyróżnić na dwa rodzaje: celowy i bolesno-niechcący. By bardziej zobrazować Wam jego działanie postanowiłem go umieścić.

FRONTOWY ATAK

Skoro zostało udowodnione nam, że gole można strzelać już niemal każdą częścią naszej przedniej strony warto zastanowić się jakimi częściami ciała ulokowanymi z tyłu można zaskoczyć rozpaczliwie interweniującego bramkarza. Otóż okazuje się, że pomocną jego częścią jest również tyłek. Bramki bywają do du..y, ale mogą być również z du..y. Fenomenu bohatera poniżej z pewnością nie rozumie on sam, lecz trzeba przyznać, że efektywność a przede wszystkim element zaskoczenia grał przy tym golu kuriozalnie ważną rolę.

BALL BOY - GOOD BOY

Nie można zapomnieć o tych całkowicie marginalnych postaciach w każdym spotkaniu. Ich zadania powinny kończyć się na podawaniu piłek, lecz jak sami przyznają – lubią je czasem sami umieszczać w bramce. Chłopca do podawania piłek można uwzględnić w swojej taktyce dwojako. Jako asystent i jako strzelec.

ZWIERZĘCY ZAPAŁ

Swój udział w piłkarskiej uczcie lubią mieć również wszelakie zwierzęta. Poczynając od wiewiórek, kotów, królików kończąc na tych najczęściej wybiegających w podstawowym składzie – psach. I chodź nie udokumentowano do tej pory gola żadnego z nich, zagorzali sympatycy tresują ich na tyle, by w groźnej dla swojego zespołu sytuacji wyciągali go z opresji. Na filmiku „psim sercem” popisał się były bramkarz Wisły Kraków – Mariusz Pawełek


SIŁY NATURY

W sporcie nie powinno się również igrać z matką naturą, która bywa zdradliwa. O ile pomysłowość ludzka nie zna granic o tyle siła żywiołów potrafi tą pomysłowość  dobrze wspomóc. W spotkaniu THV Wimsheim z TSV Grunbach do notesu sędziowskiego wpisał się wiatr. Celebracja gola przebiegała na tyle spokojnie, że nikt nie był jej w stanie zauważyć. Strzelcowi bramki gratulujemy!

czwartek, 15 marca 2012

Podsumowanie 1/8 Ligi Mistrzów!

Tak jak wszystko co dobre szybko się kończy tak mecze 1/8 Champions League dotarły do swojego finiszu. Na mecie pozostali już tylko najlepsi: AC Milan, Real Madryt, Chelsea Londyn, FC Barcelona, Benfica Lizbona, APOEL Nikozja, Olympique Marsylia i Bayern Monachium. Oktet ten już jutro po losowaniu w Nyonie pozna wzajemne rozstawienie na kolejne dwumecze.

Najnowszymi członkami tego zestawienia jest Real Madryt i londyńska Chelsea. Drużyna z serca Hiszpanii po nieudanym meczu na Łużnikach z CSKA Moskwa (1:1) zrehabilitowała się na własnym stadionie nie dając najmniejszych szans Rosjanom. Ci, aż 4-krotnie musieli wyciągać futbolówkę z siatki. Do notesu sędziowskiego kolejno wpisywali się: Gonzalo Higuain, Karim Benzema i dwukrotnie Cristiano Ronaldo. Honor zawodników z Moskwy uratował w w 77 minucie spotkania Zoran Tosić.

W drugim meczu na Stamford Bridge byliśmy świadkami nie lada sensacji. Po słabym meczu w Neapolu zakończonym 3:1, Chelsea wspięła maszty i dzięki weteranom - Drogbie, Terry'emu, Lampardowi i Ivanovicowi, którzy kolejno wpisywali się do sędziowskiego notesu - nie dała najmniejszych szans Włochom. Łzy z policzków fanów Napoli otarł w 55 minucie Gokhan Inler lecz okazało się to wyczynem niewielkich rozmiarów.

Prawdziwą kanonadę oglądaliśmy na Allianz Arena gdzie lokalny Bayern Monachium skrzyżował swe miecze ze szwajcarskim FC Basel. Mimo świetnego startu i wyeliminowaniu z tych prestiżowych rozgrywek Manchesteru United, zespół ten okazał się niewystarczająco przygotowany na kolejną fazę Ligi Mistrzów. Po 90 minutach na tablicy wyników zamarł wynik 7:0, który wylał kubeł zimnej na zanudzonych sympatyków Basel. Głównym bohaterem widowiska okazał się Mario Gomez, który aż 4-krotnie odnalazł drogę do bramki rywala. Dwa gole mniej zdobył Arjen Robben, a "szczęśliwą siódemkę" zamknął Muller.

Inter Mediolan wygrał u siebie z Olympique Marsylią 2:1, lecz ostatecznie nie udało mu się awansować dalej. Francuzi zadali krytyczny cios w 92 minucie - kiedy wszyscy już przygotowywali się na dogrywkę. Defensywa Interu została rozpracowana przez Brandao, który chwile później strzelił tuż nad rozpaczliwie interweniującym Julio Cesarem. Inter nie odpuszczał - po wznowieniu awans był już nieosiągalny. I choć Inter przeprowadził jeszcze jeden atak po którym zdobył gola z 11-metrów nie był w stanie zniwelować straty z dwumeczu.

W gronie ćwierćfinalistów jak zwykle nie mogło zabraknąć "czarnego konia rozgrywek" - tym razem okazał się nim APOEL Nikozja, który w pierwszym meczu z Lyonem przegrał 1:0, by na Cyprze odrobić tą stratę i wyeliminować Francuzów w konkursie rzutów karnych 4:3.

Miejsce w czołowej ósemce Starego Kontynentu od lat odnajduje również FC Barcelona. Wielokrotny tryumfator tych rozgrywek ponownie udowodnił swoje aspirację dokonując destrukcji zespołu z Leverkusen. Mecz ten zakończył się hokejowym wynikiem 7:2. Pięć goli w tym spotkaniu odnotował Leo Messi, który ustawił tym samym nowy rekord tych rozgrywek. Następnie do notesu sędziowskiego dwukrotnie wpisał się Cristian Tello. Zrezygnowanych kibiców Leverkusen ożywił przez ułamek sekundy Karim Bellarabi.

Benfica Lizbona i AC Milan awansowały do 1/4 jako pierwsze. Portugalczycy przerwali sen o Lidze Mistrzów Zenitowi Sankt Petersburg, ogrywając ich w dwumeczu 4:3. Z kolei reprezentanci Serie A - AC Milan od początku pozostawiali oddech na plecach Arsenalowi. Na San Siro nie pozostawili Kanonierom najmniejszych szans, pakując im 4 bramki.

poniedziałek, 12 marca 2012

Piłkarz pijany, piłkarz zły...


Górnicy waleczni nie tylko na boisku ale też poza nim. Trzech zawodników Górnika Zabrze zostało zatrzymanych przez policję w lokalu Lorneta z Meduzą.  Kilka wślizgów, prawych-sierpowych czy kolokwialnych ‘główek’ to tylko część ich zabawy na tamtejszych klientach. Swoją wizytę w Katowicach skwitowali rzucając kuflami i butelkami. Czy aby tak powinien wyglądać wzorzec dzisiejszego piłkarza?

Pomocnicy Aleksander S. i Michał S. w kompanii z bramkarzem Łukaszem S. urządzili naważyli sobie nie lada piwa – dosłownie. Według wstępnych ustaleń policji cała trójka miała od 1,5 do 1,7 promila wydychanego powietrza . Byli wulgarni, aroganccy i zaczepni – scalenie wszystkich tych zachowań zakończyło niedzielną sielankę na wybitej szybie, uszczerbku na zdrowiu kilku klientów oraz uszkodzeniu monitora komputerowego. Władze zabrzańskiego klubu milczą, lecz konsekwencje wydają się być nieuniknione – przynajmniej te prawne, gdyż każdemu z nich grozi do trzech lat więzienia.

Nasuwa się tu jedno proste pytanie czy pyrrusowe walki ze słabiutką Lechią to już naprawdę wystarczający powód do balowania do bladego świtu?

Gdzie podział się stereotyp piłkarza – sportowca z krwi i kości, który jako dobro nadrzędne ma zdrowie swoje i innych. Coraz częściej mówi się o hucznych incydentach pozaboiskowych aniżeli tych na boisku. Piłkarz przybrał postać celebryty, który może uchylić się od każdych konsekwencji.
I chodź kiedyś profesja piłkarza wiązała się z honorem i braniem odpowiedzialności za swoje czyny tak teraz za nic ma się pewne wzorce. W głowie wymazują się przeświadczenia, że piłkarzy naśladuje tysiące młodych dzieci poczynających pierwsze kroki ku profesjonalnej piłce. Dzisiejszy futbol jest zbyt komercyjny, gwiazdy piłki są ikonami nie tylko swoich klubów ale i szerokiej popkultury, a sam sport stracił nieco na swojej magii, gdyż wciąż wyprzedza go szeroko rozumiany doping... i to nie ten z trybun.



środa, 7 marca 2012

Kup, zasiądź i żądaj


Wsadź do kieszeni kilka lub kilkadziesiąt złotych monet, ubierz koszulkę swojego zespołu, szyję zaś okryj szalikiem. Nie chcesz kontroli nad światem, chcesz dobrego widowiska, które najzwyczajniej w świecie Ci się należy.  Piłka nożna – jeden z najbardziej rozpowszechnionych sportów, okraszony milionami sympatyków na całej kuli ziemskiej. Sport narodowy wielu państw oraz droga ucieczki dla wielu ludzi. Jaki jest fenomen tego zjawiska? Co sprawia, że w jednym miejscu o jednym czasie na największych europejskich stadionach gromadzą się tysiące ludzi?

Ludzie Ci są przeróżni – po agresywnych pseudokibiców, których na co dzień oglądamy na polskich stadionach kończąc na tych, którzy z zamiłowaniem przychodzą na spotkania z całą rodziną. Łączy ich jednak jedna nieodparta więź – wola zwycięstwa, która w abstrakcyjnych przypadkach wypiera domenę jaką jest dopingowanie swojego zespołu.

Coraz częstszym zjawiskiem jest obraz kibica, który kupuje bilet – niczym do kina, oczekując od swojego klubu tylko zwycięstwa, albo aż zwycięstwa, nie dopuszczając do siebie innej myśli. Przecież jemu należy się dobry seans – w końcu zapłacił za to, żeby zobaczyć jak pracownicy klubu robią ta za co im się płaci. Wobec zwycięstwa nie dzieje się nic – to przecież codzienność – pomyśli szary kibic. A co dzieje się w przypadku przegranej? W przypadku przegranej drodzy czytelnicy, taki kibic potrafi pokazać na co go stać. Najpierw rozpocznie buczenie, by chwile później głośno oklaskiwać rywala i skwitować to zbiorowym opuszczaniem trybuny. Gdzie miejsce na wspieranie swojego klubu, który  boryka się z ciężkim dla siebie okresem? Dlaczego ludzie w dzisiejszych czasach coraz bardziej wychodzą poza definicje kibica?

Jeśli nie wiadomo o co chodzi – to pewnikiem – chodzi o pieniądze. Miliony euro, funtów, dolarów czy nawet petrodolarów wędruje do licznych marek, przekształcając futbol w prawdziwą giełdę, albo rynek w którym pompowanie i obrót pieniędzy to chleb powszedni dla włodarzy.

To wszystko trafia jednak najmocniej w instytucję kibica. Ten, przekształca się w klienta na wyszukanym spektaklu, który ma obowiązek umilić mu czas. W przeciwnym wypadku czuje się on sfrustrowany, oszukany a nie rzadko zawiedziony na własnym zespole, któremu okaże złość nie pojawiając się już więcej na stadionie. Stety, bądź niestety za nim zawsze pojawi się następny.

niedziela, 4 marca 2012

Od bohatera do zera


34-lata temu narodził się „Trener z żebra Jose Mourinho” - chłopiec od początku zafascynowany futbolem. Starał się on nawet dawać cenne uwagi Sir Bobby’emu Robsonowi, który trenował wówczas jego umiłowany klub – FC Porto. Współpraca obu panów rozpoczęła się od listu, który 16-letni Boas zostawił pod jego drzwiami. Robson był oczarowany młodzieńcem, a przede wszystkim jego sprawną angielszczyzną. Chłopiec szybko został wchłonięty do sztabu szkoleniowego portugalskiego klubu. Pod okiem swojego mistrza dorastał na coraz to lepszego taktyka. Poznał tam również drugą kluczową dla siebie postać – Jose Mourinho, z którym dorastał w późniejszym okresie i od którego porównań najpewniej już się nie uwolni.

Andre Villas-Boas uczył się szybko, za szybko. Chętnie towarzyszył Mourinho podczas jego epizodów w Porto, Chelsea i Interze Mediolan w których to klubach obaj panowie sięgali po najwyższe glorie. Łączyło ich wiele – wspólny mentor, ratowanie swoich klubów przed spadkiem z ligi a nawet sukcesy w Porto, gdzie już w pierwszym sezonie zdobyli z nim absolutnie wszystko. W świetle chwały i fleszy paparazzich jeszcze nie widział, że będzie porównywany do najlepszych. Boas, będąc szkoleniowcem Smoków nie zaznał nawet smaku porażki, jednak ta czekała na niego gdzieś indziej.

Odpowiedź nasuwa się sama. Z dniem dzisiejszym pożegnał się on oficjalnie ze stanowiskiem trenera londyńskiej Chelsea. Powodem zwolnienia Portugalczyka były słabe wyniki zespołu z Fulham Road, oraz przytłaczająca historia, która ukazywała najgorszy start tej drużyny do 15 lat. Warto zastanowić się dlaczego tak się stało. Kilka dni po przedstawieniu nowego menedżera Chelsea w mediach pojawiały się informację, że Villas-Boas zamierza dokonać rewolucji. 34-latek nie bał się sadzać największe gwiazdy, odmładzał skład – w skrócie – cerował łaty po wcześniejszych szkoleniowcach. Był odważny – lub jak kto woli „miał jaja” jakich brakowało wielu poprzednikom Mourinho. Niestety poniósł tego cenę – w efekcie braku cierpliwości Abramowicza, która znana jest nam nie od dziś – stracił pracę. Czy nie powinien on zatem dostać trochę więcej czasu?

W trakcie sezonu media wielokrotnie donosiły, że Portugalczyk nie utrzyma się na tym stanowisku. Swój wiek, który nie odstępował od zawodników przebywających w klubie będzie jego problemem. I był – wielu weteranów angielskiego giganta nie czuło wystarczającego respektu, a ciągła presja wydawała się piąć go coraz niżej. W grudniu Villas Boas był pierwszy w rankingu „trenera do zwolnienia”. Bezlitośni żurnaliści wciąż mówili o braku stylu „The Blues” – podstawką tego twierdzenia miałaby niska, piąta pozycja Premier League. Potem było już tylko gorzej – dotkliwe porażki z zespołami z „Big Four”, opadnięcie z Pucharu Ligi Angielskiej i w końcu ciężkiej sytuacji w kontekście dwumeczu z Napoli w Lidze Mistrzów.

Portugalczyk cechował zrozumiałą dla niego dumą – nie rezygnował sam, chciał naprawiać zespół i utrzymywać zaufanie Abramowicza. Ten nie wytrzymał po ligowej porażce z niżej notowanym rywalem i podziękował za jego usługi. Tymczasowym trenerem zespołu mianowano jego asystenta – Roberto Di Matteo, ale umówmy się – co potrafi zrobić asystent, który nie był wstanie odpowiednio wspomóc trenera podczas jego kadencji?

Dziś CV Villasa-Boasa dalej wygląda imponująco, ale nie tak jak wcześniej. Być może było to wynikiem złej decyzji, bowiem Chelsea to klub, który bardzo nie toleruje porażek. Nie tolerował ich również Boas (zapewne wielu z Was widziało notatki z jego notesu w których rozpracowywał swoich rywali na czynniki pierwsze) ale najwyraźniej nie było mu po drodze z angielskim klubem. Według najświeższych informacji jego następcą może być Benitez, który mógłby podać mu swoją dłoń. Odszedł z Valencii w chwale trafiając do Liverpoolu w którym skończył tak jak skończył. A Boas? Pojawiają się uzasadnione pogłoski że w trybie natychmiastowym stanie się selekcjonerem reprezentacji Anglii na Euro 2012.

sobota, 3 marca 2012

Szum bez zapowiedzi czyli sobotnie granie na ekranie!


Wiosna za pasem, słychać ptaków śpiew – a na największych europejskich stadionach rozgrywają się prawdziwe klasyki, których bagatelizować nie warto. Dziś w Anglii, Hiszpanii, Niemczech, Francji i Rosji i we Włoszech  iście piłkarska uczta, gdyż naprzeciw siebie staną marki z najwyższej futbolowej pułki.

W Anglii zatrzeszczą kości gdyż miecze swe skrzyżuje Arsenal i Liverpool. Oba zespoły wciąż walczą o miejsce w Lidze Mistrzów, stąd widowisko z pewnością będzie stało na dobrym poziomie. Ciężko stwierdzić kto spuści nos na kwintę a kto komu w ten nos da bolesnego pstryczka. Obie ekipy grają nierówno, co w sobotnie popołudnie zagwarantuje nam jeszcze większe emocje. Wydaje się, że Liverpoolczycy będą mieli nad Arsenalem przewagę psychologiczną, gdyż jeszcze pobrzmiewa im w uszach śpiew wiktorii po zainkasowanym Pucharze Ligi Angielsiej. Kanonierzy zaś, odpadli z Pucharu Anglii oraz znacznie wydłużyli sobie ściężkę do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. W przypadku wygranej na Anfield, podopieczni Arsene Wengera będą kontynuować passę pięciu meczy bez porażki na tym stadionie. Na Anfield nie zobaczymy dziś takich nazwisk jak Per Mertesacker, Jack Wilshere, Francis Coquelin, Emmanuel Frimpong, Johana Djourou czy Aaron Ramsey. W ekipie dowodzonej przez Dalglisha zabraknie zaś Daniela Aggera oraz Lucasa – wciąż, pod znakiem zapytania stoją występy Glena Johnsona oraz Stevena Gerrarda. Przed nami arcyciekawe spotkanie!

We Francji o punkty zawalczy Lille i Auxerre. Ci drudzy wydają się być w opłakanej sytuacji, gdyż ostatni mecz wygrali jeszcze w 2011 roku. Warunkuje to tym, że plasują się obecnie na 19 miejscu francuskiej Ligue 1 a nad ich trenerem – Laurentem Fornierem, zawisnęły ciemne chmury. Ten sam pan, nie będzie mógł dzisiaj skorzystać z usług Berthoda, Chafniego, Leona, Traore, Coulibaly i Sanogo – którzy tworzą swoisty szpital w tejże drużynie. Mecz ten to również sentymentalny powrót w przyszłość dla Ireneusza Jelenia, który kiedyś bronił jego barw. Z kolei Lille dowodzone przez Rudiego Garcię komponują zespół solidny, piastując trzecią lokatę w ekstraklasie. Do notesów sędziowskich notorycznie wpisują się Eden Hazard i Nolan Reux. W ich kadrze na dzisiejszy mecz zabraknie : Marko Basa, Franck Beria oraz Ronny’ego Rodelina. 

Hitem niemieckiej Bundesligi będzie spotkanie Bayeru Leverkusen z Bayernem Monachium. Rekerdowy mistrz kraju wydaje się być  w dobrej formie - niedawno z kwitkiem odesłał Schalke Gelsenkirchen. Teraz, podopieczni  Juppa Heynckesa po komplet puntów wyjeżdżają do Leverkusen. Wszystko to, by udowodnić swoje mistrzowskie aspiracje, których umówić im nie można a bynajmniej decydują się na to nieliczni. Nie jest jednak tajemnicą poliszynela, że stadion BayArena nie jest najlepszym miejscem do zdobywania punktów – doskonale wie o tym również Bayern, który po raz ostatni wygrał tu cztery lata temu. W odróżnieniu od lidera niemieckiej ekstraklasy, forma Leverkusen wydaje się być nierówna. Sromotna porażka z Barceloną niemalże wyklucza szansę na dalszy udział w elitarnych rozgrywkach Champions League a na krajowym podwórku punkty dopisuje się im tylko przy meczach ze słabszymi rywalami. Czas na rekonwalescentów – do składu Bayernu w pełni sił powraca Bastian Schweinsteiger oraz Breno. Z urazem jednak wciąż boryka się Daniel van Buyten, którego kontuzja wyklucza na dłuższy okres. W drużynie Leverkusen zabraknie Rene Adlera, Sidneya Sama oraz Tranquillo Barnetty.

Hiszpańską siestę zakłóci natomiast pojedynek Sevilli z Atletico Madryt. W drużynie gości zabraknie czołowych ofensywnych piłkarzy z Diego, Ardą Turanem i Rademelem Falcao na czele. W kadrze zabraknie również Diego Godina, który pauzuje za kartki. Drużyna Sevilli będzie musiała walczyć o punkty bez swojego asa – Alvaro Negredo, który wciąż przebywa w gabinecie lekarskim. Prócz aspektów czysto sportowych, mamy też te pozaboiskowe. W drużynie Sevilii zagra bowiem Jose Antonio Reyes, który odszedł z Atletico podczas zimowego okienka transferowego. Jak przyjmą go kibice Los Rojiblancos? W tabeli obie drużyny zajmują kolejno dziewiąte i dziesiąte miejsce jednak dystans do wyżej notowanych rywali jest minimalistyczny.

We włoskiej Sycylii mecz Palermo – AC Milan w ramach 26 kolejki Serie A . Gospodarze tego pojedynku wyglądają na zmęczonych przebiegiem tego sezonu – świadczy o tym gra w kratkę oraz wymowna ósma lokata. Sytuacja kadrowa Palermo jest również nie do pozazdroszczenia – w ich kadrze zabraknie Federico Balzarettiego, Pisano oraz Silvestre. Swoich urazów nie wyleczyli również Hernandez i Bacinović. W podobnej sytuacji znajduje się AC Milan, lecz ten w lidze sprawuje się zadziwiająco dobrze. Powrót po karze Zlatana Ibrahimovicia również napawa optymizmem. Nie wspomogą go jednak takie nazwiska jak Mexes, Boateng, Pato, Lopez, Merkel, Seedorf, Aquilani, Cassano, Nesta, Gatusso – czyli cała kwintesencja Rossonierrich.



Na malowniczych Łużnikach rozegra się pojedynek CSKA Moskwa – Zenit Sankt Petersburg, czyli pojedynek lidera z vice-liderem. Różnica punktowa między zespołami to zaledwie 2 punkty stąd wymiar tego spotkania w kontekście mistrzowskiego tytułu pozostaje uzasadniony. Do drużyny Zenitu w ramach wypożyczenia powrócił „Syn Marnotrawny” – Andrey Arshavin, który najprawdopodobniej wystąpi w pierwszym składzie drużyny z Petersburga.