Popularne posty

niedziela, 4 marca 2012

Od bohatera do zera


34-lata temu narodził się „Trener z żebra Jose Mourinho” - chłopiec od początku zafascynowany futbolem. Starał się on nawet dawać cenne uwagi Sir Bobby’emu Robsonowi, który trenował wówczas jego umiłowany klub – FC Porto. Współpraca obu panów rozpoczęła się od listu, który 16-letni Boas zostawił pod jego drzwiami. Robson był oczarowany młodzieńcem, a przede wszystkim jego sprawną angielszczyzną. Chłopiec szybko został wchłonięty do sztabu szkoleniowego portugalskiego klubu. Pod okiem swojego mistrza dorastał na coraz to lepszego taktyka. Poznał tam również drugą kluczową dla siebie postać – Jose Mourinho, z którym dorastał w późniejszym okresie i od którego porównań najpewniej już się nie uwolni.

Andre Villas-Boas uczył się szybko, za szybko. Chętnie towarzyszył Mourinho podczas jego epizodów w Porto, Chelsea i Interze Mediolan w których to klubach obaj panowie sięgali po najwyższe glorie. Łączyło ich wiele – wspólny mentor, ratowanie swoich klubów przed spadkiem z ligi a nawet sukcesy w Porto, gdzie już w pierwszym sezonie zdobyli z nim absolutnie wszystko. W świetle chwały i fleszy paparazzich jeszcze nie widział, że będzie porównywany do najlepszych. Boas, będąc szkoleniowcem Smoków nie zaznał nawet smaku porażki, jednak ta czekała na niego gdzieś indziej.

Odpowiedź nasuwa się sama. Z dniem dzisiejszym pożegnał się on oficjalnie ze stanowiskiem trenera londyńskiej Chelsea. Powodem zwolnienia Portugalczyka były słabe wyniki zespołu z Fulham Road, oraz przytłaczająca historia, która ukazywała najgorszy start tej drużyny do 15 lat. Warto zastanowić się dlaczego tak się stało. Kilka dni po przedstawieniu nowego menedżera Chelsea w mediach pojawiały się informację, że Villas-Boas zamierza dokonać rewolucji. 34-latek nie bał się sadzać największe gwiazdy, odmładzał skład – w skrócie – cerował łaty po wcześniejszych szkoleniowcach. Był odważny – lub jak kto woli „miał jaja” jakich brakowało wielu poprzednikom Mourinho. Niestety poniósł tego cenę – w efekcie braku cierpliwości Abramowicza, która znana jest nam nie od dziś – stracił pracę. Czy nie powinien on zatem dostać trochę więcej czasu?

W trakcie sezonu media wielokrotnie donosiły, że Portugalczyk nie utrzyma się na tym stanowisku. Swój wiek, który nie odstępował od zawodników przebywających w klubie będzie jego problemem. I był – wielu weteranów angielskiego giganta nie czuło wystarczającego respektu, a ciągła presja wydawała się piąć go coraz niżej. W grudniu Villas Boas był pierwszy w rankingu „trenera do zwolnienia”. Bezlitośni żurnaliści wciąż mówili o braku stylu „The Blues” – podstawką tego twierdzenia miałaby niska, piąta pozycja Premier League. Potem było już tylko gorzej – dotkliwe porażki z zespołami z „Big Four”, opadnięcie z Pucharu Ligi Angielskiej i w końcu ciężkiej sytuacji w kontekście dwumeczu z Napoli w Lidze Mistrzów.

Portugalczyk cechował zrozumiałą dla niego dumą – nie rezygnował sam, chciał naprawiać zespół i utrzymywać zaufanie Abramowicza. Ten nie wytrzymał po ligowej porażce z niżej notowanym rywalem i podziękował za jego usługi. Tymczasowym trenerem zespołu mianowano jego asystenta – Roberto Di Matteo, ale umówmy się – co potrafi zrobić asystent, który nie był wstanie odpowiednio wspomóc trenera podczas jego kadencji?

Dziś CV Villasa-Boasa dalej wygląda imponująco, ale nie tak jak wcześniej. Być może było to wynikiem złej decyzji, bowiem Chelsea to klub, który bardzo nie toleruje porażek. Nie tolerował ich również Boas (zapewne wielu z Was widziało notatki z jego notesu w których rozpracowywał swoich rywali na czynniki pierwsze) ale najwyraźniej nie było mu po drodze z angielskim klubem. Według najświeższych informacji jego następcą może być Benitez, który mógłby podać mu swoją dłoń. Odszedł z Valencii w chwale trafiając do Liverpoolu w którym skończył tak jak skończył. A Boas? Pojawiają się uzasadnione pogłoski że w trybie natychmiastowym stanie się selekcjonerem reprezentacji Anglii na Euro 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz