Popularne posty

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Bajka czy koszmar?


Jeszcze niedawno Lengwedocja bardziej kojarzyła się z dobrym winem aniżeli miejscem w którym możemy podziwiać futbol wielkiego formatu. W południowo-wschodniej Francji,  prócz pięknego Morza Śródziemnego czy Pirenei od pewnego czasu można zawiesić oko na czymś zupełnie innym. Wszystko to za sprawą drużyny Montpellier, która okazała się prawdziwą rewelacją w tegorocznych rozgrywkach Ligue 1. Drużyna, zbudowana za niespełna siedem milionów euro konkuruje dzisiaj z największymi. Jak widać to kwota wystarczająca by ustanowić nowy porządek w futbolu i być na ustach całego piłkarskiego zlepku Starego Kontynentu.

TAK JEST, PANIE TRENERZE!

Ojcem sukcesu mianuje się niejakiego Rene Girarda – 58-letniego francuskiego szkoleniowca, który objął stery francuskiego zespołu w roku 2009. W pierwszym roku pracy udało mu się zająć piąte miejsce, w kolejnym doprowadzić swoją drużynę do finału Pucharu Ligi a w tym, toczy najwyższe boje zwycięstwo w lidze, piastując pozycję lidera Ligue 1 na 7 kolejek przed zakończeniem sezonu. Sam zainteresowany, każdego ranka odwiedza ten sam kiosk, udaje się do tej samej kawiarni a potem wyrusza w kilkunastu kilometrową podróż do Montpellier czyli twierdzy prawie niezdobytej. Statystyki mówią same za siebie – w obecnym sezonie drużyna ta odniosła 24 zwycięstw, 6 remisów i 7 porażek. Taki a nie inny bilans pozwolił uplasować mu się przed trzema największymi markami francuskiej ekstraklasy – PSG, Lille oraz Lyonem.

Zanim przejął ekipę z Montpellier jego trenerskie rzemiosło nie powalało na kolana. Przed rokiem 2009, spędził tylko dwa sezony w Ligue 1. Najpierw była to nieudana przygoda z Olympique Nimes w sezonie 1991/1992, a następnie krótka przygoda z Racingiem Strasbourg w 1998 roku. Po swoich niepowodzeniach zawiesił nos na kwintę i skupił się na trenowaniu młodzieżowych reprezentacji swojego kraju.

BRZYDKIE KACZĄTKO

Klub z Stade de la Mosson od początku swojego istnienia, które datuje się wraz z rokiem 1919 tylko raz zabłysnęło na krajowym podwórku. Był to rok 1990 w którym to granatowo-pomarańczowe trykoty po raz pierwszy sięgnęły po krajowy puchar. Dziś, siły Montpellier nie bagatelizuje prawie nikt. Girard tworzy temu zespołowi bogatą historię, która ma zapisać się złotymi zgłoskami na kartach futbolu.

Ten sezon ma należeć do nich. Klub, którego budżet wynosi zaledwie 33 miliony euro stopniowo udowadnia, że potrafi rywalizować z największymi pretendentami do tytułu. Ogrywa Lille, Marsylię, Lyon czy Bordeux – remisuje z Paris Sant Germain, Toulouse czy St. Ettiene, sukcesywnie pnąc się do tego, co sukcesywnie omijało ich przez ostatnie lata. Co więcej, dzieje się to minimalnym nakładem sił – od kilku ostatnich lat nie nastąpiły prawie żadne zmiany personalne a na transfery nie wydano więcej niż siedem milionów. Jednym z tych transferów był gwiazdor dzisiejszego zespołu - Olivier Giround, który wyrósł na najlepszego strzelca rodzimej ligi, wpisując się do sędziowskiego notesu aż 19 razy.

DIABEŁ TKWI W SZCZEGÓŁACH

Jaki jest fenomen tego zespołu? Otóż proszę państwa - to żywy dowód na to, że do sukcesu nie są potrzebne astronomiczne kwoty wydawane na piłkarzy, a sumienna praca z młodzieżą. Younes Belhanda, Mapou Yanga-Mbiwa, Geoffrey Jourden, Benjamin Stambouli czy Jamel Saihi to tylko niektóre nazwiska, które w przyszłości mogą stanowić o sile francuskiego zespołu. Warto zauważyć, że w podstawowym składzie tej drużyny znajduje się jeszcze ośmiu innych piłkarzy, którzy od najmłodszych lat szkolą piłkarskie rzemiosło pod okiem sztabu szkoleniowego Montpellier.  To swoisty zlepek lokalnych szkółek oraz młodzieżowych reprezentantów swojego kraju. Całą konstrukcję złożoną od fundamentów z nieopierzonych młokosów wspiera kilku weteranów Ligue 1. Substancja niemalże doskonała.

Powstaje tu tylko jedno podstawowe pytanie. Czy drużyna dowodzona przez Girarda utrzyma formę do ostatniej kolejki? Przecież wiele było już zespołów, które najpierw wspinały się na sam szczyt, tylko po to by z niego spaść. Letnia wyprzedaż najlepszych zawodników czy walka na europejskich frontach przerastała już największych, którzy nie raz, nie dwa topili się w oceanie własnych sukcesów, trafiając następnie do otchłani przeciętności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz