Popularne posty

piątek, 27 kwietnia 2012

Echa tegorocznych półfinałów!


Mimo, że tegoroczni finaliści piłkarskiej Ligi Mistrzów są nam już znani wciąż nie milkną echa rozgrywanych we wtorek i środę półfinałów. W pierwszym spotkaniu lepsza od Barcelony okazała się Chelsea w drugim - awans zapewnił sobie Bayern Monachium. W obu meczach nie brakowało emocji, kontrowersji czy doskonałej atmosfery. Bayern trafił do historycznego finału pierwszy raz od kilkunastu lat, Chelsea powróciła do niego zaś po 3-letniej przerwie. Ziarna od plew zostały oddzielone?

FACHOWIEC ZA GROSZE

Człowiek (na zdjęciu powyżej) od początku do końca będący w cieniu Andre Villasa-Boasa. Szary, niewidoczny, niesamowicie nieprzewidywalny. Jak widać niewielkie doświadczenie w Premier League wcale nie musi skazywać nikogo na porażkę. Właśnie wprowadził do finału Ligi Mistrzów drużynę, w której kiedyś sam występował. I chodź od początku do końca uświadamiał sobie, że jest tu tylko po to by tymczasowo przejąć schedę po Portugalczyku teraz powinien grubo przeliczać swoją wartość rynkową. Za to co zrobił w zaledwie kilka miesięcy powinien otrzymać wotum zaufania od rosyjskiego oligarchy – Romana Abramowicza. Ten, nie powinien skąpić mu pieniędzy, które z pewnością mu się należą, gdyż odbudował on Rzym skrzętnie podpalony przez swojego poprzednika. I chodź nie liczy się on  już w angielskiej Premier League, to wciąż może on powalczyć w Pucharze Anglii i wspomnianej wyżej Champions League. Jeśli zwycięży, zapisze się złotymi głoskami na kartach klubu zapewniając sobie tym samym grę na europejskim gruncie w przyszłym sezonie dość okrężną, nietypową drogą.

Warto jednak sięgnąć nieco do kart historii, które ułożyły się dla Włocha w dość ciekawy sposób. Jeszcze dziesięć lat temu był on utalentowanym pomocnikiem londyńskiej Chelsea, dzięki któremu Chelsea odnosiła swoje pierwsze małe sukcesy. Wysokie miejsca w tabeli w ekstraklasie angielskiej, awans do Pucharu UEFA czy zdobycie Pucharu Zdobywców Pucharów to tylko niektóre z przyjemności, jakich doświadczał wówczas podstawowy zawodnik londyńskiego zespołu. Dobrze wyglądała też jego sytuacja w narodowej kadrze – 34 występy, dwie bramki, Euro 1996 czy w końcu Mistrzostwa Świata we Francjii.

Teraz, już w nieco innej roli wydaje się podbijać europejski futbol od strony ławki trenerskiej. Wielu sympatyków piłki kopanej zrówna jego sytuację z historią Pepa Guardioli, lecz całkiem prawdopodobne, że będzie ona do siebie niebezpiecznie zbliżona. Przecież nikt wcześniej nie podejrzewał, że ktoś taki jak on może okazać siędoskonałym rozwiązaniem na doskwierające klubowi problemy. Że człowiek prowadzący sieć restauracji okaże się mieć złotą myśl taktyczną dla niewybrednych gwiazd londyńskiej Chelsea. Od czasu przejęcia sterów przez Di Matteo, Chelsea stanowczo odżyła – nie jest już bowiem męczona tysiącami linii kreślonych im przez Villasa-Boasa. Grają prosty, otwarty futbol, który nie wydaje się być przekombinowany. Nie stawia on niestety zanadto na młodzież nie odsuwając tym samym starej gwardii bo okazało się strzałem w skroń wcześniejszego szkoleniowca. Pierwsze rezultaty takich a nie innych działań możemy odnotować w meczu z hiszpańską Barceloną.

Choć wielu kibiców zarzuciło Włochowi antyfutbol, trzeba przyznać że był to jedyny, genialny sposób na zatrzymanie pędzącej po kolejne trofea Barcelony. Wielu wyrażało krzyczącą niesprawiedliwość, że przegrała piłka. Fakty mówią jednak same za siebie –Katalończycy nigdy nie pokonali Chelsea pod wodzą Guardioli, z kolei Messi nigdy nie trafiał do ich siatki. Londyńczycy nie mieli posiadania piłki, nie mieli poparcia ze strony tłumów zgromadzonych na Camp Nou, nie mieli też pełnego składu wraz z kapitanem – a jednak potrafili pokonać tą wielką Barcelonę, której ciężar trofeów wyginał drewno na klubowej gablocie.  „The Blues” już wielokrotnie pokazywali w tym sezonie, że potrafią dostosować swój styl pod  każdego. Pierwszy lepszy przykład z rękawa to pojedynek Chelsea – Tottenham. I choć Kogutom nie można odmówić waleczności i dobrego usytuowania się na  krajowym  podwórku, mecz z Barcą miał okazać się czymś awykonalnym dla Di Matteo.

Mecz życia dla Di Matteo  ułożył się jednak po jego myśli. Któż jednak prócz brukowców zapewni mu posadę na przyszły sezon? Roman Abramowicz? Kibice? Piłkarze? Jedno jest pewne – wygrana w finale z Bayernem znacznie by go do tego przybliżyła – no chyba, że w „dawny cień” w którym się znajdywał odsunie go ten którego pokonał – Pep Guardiola.

WIELKI PRZEGRANY CZY WIELKI ZWYCIĘZCA?

Pozycji Pepa Guardioli jeszcze nie dawno nie kwestionował nikt. Człowiek sukcesu, odwieczny rywal Mourinho czy człowiek kształtujący nową erę nowoczesnego futbolu – tak w kilku słowach opisywali go kibice z całego piłkarskiego globu. Człowiek o ogromnym zapasie nerwów, pod ciągłą presją i niesamowicie wysokich ambicjach, które wytoczył sobie od samego początku. Ofiara własnych umiejętności mając na dzisiejsze zakończenie przygody z Blaugraną – przecież zdobył w niej już wszystko. Niestety, 41-letni szkoleniowiec jest dobitnym przykładem na to jak można stracić cały rok pracy w niecały tydzień. Najpierw porażka na Stamford Bridge, która w efekcie przekreśliła jego szansę na finał Ligi Mistrzów, nieco później porażka z Realem Madryt która zakończyła jego szansę na mistrzostwo i przelała czarę goryczy.

Ciężko powiedzieć co spowodowało, że charyzmatyczny Hiszpan przestał mieć pomysł na własną drużynę. Wystarczy tylko spojrzeć na jego dotychczasowe statystyki w katalońskim zespole – 242 mecze, 175 wygranych, 21 porażek co daje 72 % wygranych meczów na każdym froncie. Wynik ten mówi sam za siebie. Guardiola nie bał się stawiać na młodzież, ultraofensywny futbol i minimalistyczne transfery – był pewny swoich decyzji, przynajmniej do pewnego momentu.

Po paśmie czteroletnich sukcesów przyszedł czas podpisywania nowej umowy, jednak wobec słabej dyspozycji zespołu pod znakiem zapytania stała jego dalsza przyszłość. Sam Guardiola stwierdził, że jego czas dobiega końca a on sam czuje się już nieco wypalony. Miał przedstawić plan swojej umowy, lecz nie zdecydował się na to powierzając swój zespół w ręce swojego asystenta Tito Vilanovy. To właśnie ten człowiek kształtować miał jej styl, a Guardiola miał być tylko swoistym mediatorem, przyjacielem dla swoich podopiecznych.

Jeszcze przed konferencją prasową, dociekliwi żurnaliści podawali coraz to nowsze nazwiska mające przywrócić Barcelonę do dawnego błysku. Mówiło się o Ernesto Valverde,  Laurent’cie Blancu czy Marcelu Bielsy. Wciąż nie wiadomo jednak, jakie rozwiązanie byłoby dla hiszpańskiego giganta najlepszym rozwiązaniem.

JESZCZE NIE TERAZ

Mecz na Santiago Bernabeu z Bayernem Monachium przekreślił również marzenia Mourinho o kolejnym tryumfie w Lidze Mistrzów. „Królewscy” zwiesili nos na kwintę i po serii rzutów karnych ulegli Bawarczykom, którzy o awans walczyli do samego końca. Wynik ten nie tylko rozczarował kibiców na całym świecie, ale doprowadził do tego, że po raz pierwszy w elitarnych rozgrywkach Champions League w finale wystąpi gospodarz rozgrywek.

Podpopieczni „The Special One” rozpoczęli to spotkanie z wysokiego C. Dyrygentem w układance Portugalskigo taktyka był jak zwykle Cristiano Ronaldo, który już po kwadransie celebrował swoje drugie trafienie. Niestety, z minuty na minutę było coraz gorzej – a rywale zawodników z Madrytu zaczęli przechodzić swoisty renesans. Gwoździem do trumny było wpisanie się do sędziowskiego notesu Arjena Robbena. Holender ze stoickim spokojem ustawił futbolówkę na wapnie i umieścił ją tuż nad rozpaczliwie interweniującym Ikerem Casillasem. Bez zaskoczenia eks-zawodnik Chelsea i właśnie Realu nie cieszył się ze swojego trafienia.

Wynik 2-1 zamarł na stałe na tablicy wyników, lecz kibice zgromadzeni tego dnia na stadionie z pewnością się nie nudzili. Zobaczyli bowiem ambicję przez duże A, walkę przez duże W i emocję przez duże E. To był arcyciekawy spektakl, iście piłkarska uczta, którą tego dnia zaserwowało nam 22 zawodników na boisku. Dogrywka nie dała rozstrzygnięcia – dała go za to seria rzutów karnych. Najpierw pomylił się Cristiano Ronaldo potem Kaka na końcu panu Bogu w okno zapukał Sergio Ramos. Stojący Vis-a-vis Neuera - Casillas wychwycił strzały Lahma i Kroosa.

WSZĘDZIE DOBRZE ALE W DOMU NAJLEPIEJ

W świetle reflektorów tuż obok Chelsea stanął również Bayern Monachium. Bawarczycy zagrają u siebie bez wykluczenia znakomitej większości piłkarzy oraz przed własną publicznością. Za kartki pauzować będą bowiem Alaba, Gustavo i Badstuber. Rekordowy mistrz Niemiec pokazał charakter, ponownie zachwycił i już szykuje się na starcie z londyńską Chelsea. To będzie ciekawy finał – nie tylko dlatego że był niespodziewany, ale dlatego że naprzeciwko siebie staną dwie równe sobie drużyny i końcowego rezultatu nie jest na dziś dzień wskazać nikt.

Wspaniałym obrazkiem okazał się gest Jose Mourinho, który po meczu dał się do szatni Bawarczyków i osobiście pogratulował piłkarzom i sztabowi trenerskiemu awansu do finału. Te niecodzienne zachowanie wzbudziło wielki szacunek nie tylko piłkarzy Bayernu, ale również szkoleniowca Juppa Heynckesa.

Gest ten zapoczątkował wielką batalię, która rozegra się już 19 maja na Allianz Arena. Cudowna oprawa, stadion dzielący się na czerwonych i niebieskich to tylko niektóre z atrakcji nadchodzącego wieczoru. Jedno jest pewne –walka będzie toczyła się o najmniejsze źdźbło trawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz