
FACHOWIEC ZA GROSZE
Człowiek (na zdjęciu powyżej) od początku do końca będący w cieniu Andre Villasa-Boasa. Szary, niewidoczny, niesamowicie nieprzewidywalny. Jak widać niewielkie doświadczenie w Premier League wcale nie musi skazywać nikogo na porażkę. Właśnie wprowadził do finału Ligi Mistrzów drużynę, w której kiedyś sam występował. I chodź od początku do końca uświadamiał sobie, że jest tu tylko po to by tymczasowo przejąć schedę po Portugalczyku teraz powinien grubo przeliczać swoją wartość rynkową. Za to co zrobił w zaledwie kilka miesięcy powinien otrzymać wotum zaufania od rosyjskiego oligarchy – Romana Abramowicza. Ten, nie powinien skąpić mu pieniędzy, które z pewnością mu się należą, gdyż odbudował on Rzym skrzętnie podpalony przez swojego poprzednika. I chodź nie liczy się on już w angielskiej Premier League, to wciąż może on powalczyć w Pucharze Anglii i wspomnianej wyżej Champions League. Jeśli zwycięży, zapisze się złotymi głoskami na kartach klubu zapewniając sobie tym samym grę na europejskim gruncie w przyszłym sezonie dość okrężną, nietypową drogą.
Warto jednak sięgnąć nieco do kart historii, które ułożyły się dla Włocha w dość ciekawy sposób. Jeszcze dziesięć lat temu był on utalentowanym pomocnikiem londyńskiej Chelsea, dzięki któremu Chelsea odnosiła swoje pierwsze małe sukcesy. Wysokie miejsca w tabeli w ekstraklasie angielskiej, awans do Pucharu UEFA czy zdobycie Pucharu Zdobywców Pucharów to tylko niektóre z przyjemności, jakich doświadczał wówczas podstawowy zawodnik londyńskiego zespołu. Dobrze wyglądała też jego sytuacja w narodowej kadrze – 34 występy, dwie bramki, Euro 1996 czy w końcu Mistrzostwa Świata we Francjii.
Teraz, już w nieco innej roli wydaje się podbijać europejski futbol od strony ławki trenerskiej. Wielu sympatyków piłki kopanej zrówna jego sytuację z historią Pepa Guardioli, lecz całkiem prawdopodobne, że będzie ona do siebie niebezpiecznie zbliżona. Przecież nikt wcześniej nie podejrzewał, że ktoś taki jak on może okazać siędoskonałym rozwiązaniem na doskwierające klubowi problemy. Że człowiek prowadzący sieć restauracji okaże się mieć złotą myśl taktyczną dla niewybrednych gwiazd londyńskiej Chelsea. Od czasu przejęcia sterów przez Di Matteo, Chelsea stanowczo odżyła – nie jest już bowiem męczona tysiącami linii kreślonych im przez Villasa-Boasa. Grają prosty, otwarty futbol, który nie wydaje się być przekombinowany. Nie stawia on niestety zanadto na młodzież nie odsuwając tym samym starej gwardii bo okazało się strzałem w skroń wcześniejszego szkoleniowca. Pierwsze rezultaty takich a nie innych działań możemy odnotować w meczu z hiszpańską Barceloną.
Choć wielu kibiców zarzuciło Włochowi antyfutbol, trzeba przyznać że był to jedyny, genialny sposób na zatrzymanie pędzącej po kolejne trofea Barcelony. Wielu wyrażało krzyczącą niesprawiedliwość, że przegrała piłka. Fakty mówią jednak same za siebie –Katalończycy nigdy nie pokonali Chelsea pod wodzą Guardioli, z kolei Messi nigdy nie trafiał do ich siatki. Londyńczycy nie mieli posiadania piłki, nie mieli poparcia ze strony tłumów zgromadzonych na Camp Nou, nie mieli też pełnego składu wraz z kapitanem – a jednak potrafili pokonać tą wielką Barcelonę, której ciężar trofeów wyginał drewno na klubowej gablocie. „The Blues” już wielokrotnie pokazywali w tym sezonie, że potrafią dostosować swój styl pod każdego. Pierwszy lepszy przykład z rękawa to pojedynek Chelsea – Tottenham. I choć Kogutom nie można odmówić waleczności i dobrego usytuowania się na krajowym podwórku, mecz z Barcą miał okazać się czymś awykonalnym dla Di Matteo.
Mecz życia dla Di Matteo ułożył się jednak po jego myśli. Któż jednak prócz brukowców zapewni mu posadę na przyszły sezon? Roman Abramowicz? Kibice? Piłkarze? Jedno jest pewne – wygrana w finale z Bayernem znacznie by go do tego przybliżyła – no chyba, że w „dawny cień” w którym się znajdywał odsunie go ten którego pokonał – Pep Guardiola.
WIELKI PRZEGRANY CZY WIELKI ZWYCIĘZCA?

Ciężko powiedzieć co spowodowało, że charyzmatyczny Hiszpan przestał mieć pomysł na własną drużynę. Wystarczy tylko spojrzeć na jego dotychczasowe statystyki w katalońskim zespole – 242 mecze, 175 wygranych, 21 porażek co daje 72 % wygranych meczów na każdym froncie. Wynik ten mówi sam za siebie. Guardiola nie bał się stawiać na młodzież, ultraofensywny futbol i minimalistyczne transfery – był pewny swoich decyzji, przynajmniej do pewnego momentu.
Po paśmie czteroletnich sukcesów przyszedł czas podpisywania nowej umowy, jednak wobec słabej dyspozycji zespołu pod znakiem zapytania stała jego dalsza przyszłość. Sam Guardiola stwierdził, że jego czas dobiega końca a on sam czuje się już nieco wypalony. Miał przedstawić plan swojej umowy, lecz nie zdecydował się na to powierzając swój zespół w ręce swojego asystenta Tito Vilanovy. To właśnie ten człowiek kształtować miał jej styl, a Guardiola miał być tylko swoistym mediatorem, przyjacielem dla swoich podopiecznych.
Jeszcze przed konferencją prasową, dociekliwi żurnaliści podawali coraz to nowsze nazwiska mające przywrócić Barcelonę do dawnego błysku. Mówiło się o Ernesto Valverde, Laurent’cie Blancu czy Marcelu Bielsy. Wciąż nie wiadomo jednak, jakie rozwiązanie byłoby dla hiszpańskiego giganta najlepszym rozwiązaniem.
JESZCZE NIE TERAZ

Podpopieczni „The Special One” rozpoczęli to spotkanie z wysokiego C. Dyrygentem w układance Portugalskigo taktyka był jak zwykle Cristiano Ronaldo, który już po kwadransie celebrował swoje drugie trafienie. Niestety, z minuty na minutę było coraz gorzej – a rywale zawodników z Madrytu zaczęli przechodzić swoisty renesans. Gwoździem do trumny było wpisanie się do sędziowskiego notesu Arjena Robbena. Holender ze stoickim spokojem ustawił futbolówkę na wapnie i umieścił ją tuż nad rozpaczliwie interweniującym Ikerem Casillasem. Bez zaskoczenia eks-zawodnik Chelsea i właśnie Realu nie cieszył się ze swojego trafienia.
Wynik 2-1 zamarł na stałe na tablicy wyników, lecz kibice zgromadzeni tego dnia na stadionie z pewnością się nie nudzili. Zobaczyli bowiem ambicję przez duże A, walkę przez duże W i emocję przez duże E. To był arcyciekawy spektakl, iście piłkarska uczta, którą tego dnia zaserwowało nam 22 zawodników na boisku. Dogrywka nie dała rozstrzygnięcia – dała go za to seria rzutów karnych. Najpierw pomylił się Cristiano Ronaldo potem Kaka na końcu panu Bogu w okno zapukał Sergio Ramos. Stojący Vis-a-vis Neuera - Casillas wychwycił strzały Lahma i Kroosa.

Wspaniałym obrazkiem okazał się gest Jose Mourinho, który po meczu dał się do szatni Bawarczyków i osobiście pogratulował piłkarzom i sztabowi trenerskiemu awansu do finału. Te niecodzienne zachowanie wzbudziło wielki szacunek nie tylko piłkarzy Bayernu, ale również szkoleniowca Juppa Heynckesa.
Gest ten zapoczątkował wielką batalię, która rozegra się już 19 maja na Allianz Arena. Cudowna oprawa, stadion dzielący się na czerwonych i niebieskich to tylko niektóre z atrakcji nadchodzącego wieczoru. Jedno jest pewne –walka będzie toczyła się o najmniejsze źdźbło trawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz